Strona:Pisma VII (Aleksander Świętochowski).djvu/251

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sunięte od ołtarzów i rzucone na łoża, umierałyśmy zduszone niewolą, zdeptane tyranią i zabite bezwstydem. Miłosierdzia dla żyjących!

Chór V.

Zarówno poczęte z gwałtu, jak z miłości, dzieci nieprawe, od kolebki do trumny niosłyśmy na okrwawionych czołach cierniowe wieńce klątwy. Ojcem naszym był wstyd, matką — hańba. Przychodziłyśmy na świat nie jako ludzie, ale jako żywe grzechy. Matki w rozpaczy i strachu przed własną bezcześcią i naszą niedolą mordowały nas, ciskały zwierzętom na pożarcie lub ludziom na wzgardliwą litość. Karano je za to, że nie pozwalały nam istnieć, a nas za to, żeśmy istniały. Żadną zasługą i pokutą nie mogłyśmy wyjednać sobie przebaczenia tej zbrodni, że z łona matek nie przeszłyśmy odrazu do łona ziemi, lecz po krótkiej lub długiej drodze życia. Dobrzy opluwali nas wstrętem, źli kamienowali potępieniem, najgorsi smagali szyderstwem. Miłosierdzia dla żyjących!
Chór następny, który składał się z mar drobnych, bezkształtnych, zaledwie przpominających[1] postacie człowiecze przesunął się milcząco, nie wydał żadnego głosu jako widma, bo go nie miał jako ciała. Były to zalążki ludzkie, płody niedojrzałe, które matki w trwodze przed okrutnymi wyrokami świata wydarły z siebie i owinięte tajemnicą miłości lub omyłki ukryły w ziemi, zanim on je przed swój sąd powołał.

  1. Przypis własny Wikiźródeł błąd w druku — przypominających