Strona:Pisma VII (Aleksander Świętochowski).djvu/224

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie obedrzecie nas, jędze!
— Upasły się jak foki i jeszcze im mało!
— Jedz sobie chmurę i popijaj deszczem!
— Ty gryź kamienie i wyłuskuj z nich sobie ziarna!
— Chce im się ofiar! A kiszeczki z trzciny nadziewane komarami — nie łaska?
— Milcz, bo ci łakome ślepie wyrwę!
Wyrzucając spienionemi ustami coraz obfitsze potoki przekleństw i złorzeczeń, szarpiąc się wzajemnie palcami zagiętymi w szpony i usiłując z płonących gniewem oczu miotać śmiertelne gromy, zwaśnione boginie długo walczyły z sobą, gdy nagle wszystkie wydały krzyk i stanęły nieruchomo z blademi twarzami.
Maja. Uczułyście szarpnięcie promieniem?
Inne. Wyraźnie.
Maja. Czyżby już mężowie wrócili i służące dają znak umówiony?
Targnięcie powtórzyło się.
Wszystkie. Och, tak!
I znikły jak blaski księżyca, który się spotkał z obłokiem. Widzowie pożegnali je chóralnym śmiechem, który najmocniej zagrzmiał grubymi głosami z zakrytej loży.


Widok 13.

Przed obszernym i wysokim namiotem z purpurowej tkaniny stał niewolnik z tablicą na piersiach, która zawierała napis: „Zabawa dla mężczyzn.” Kobiety omijały