Strona:Pisma VII (Aleksander Świętochowski).djvu/198

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Skit. Jak zajezdny dom chorób.
Heron. Ty?
Skit. Ja, szanowny Heronie. W wielkim gmachu nie zawsze mieszka zdrowie, a ze mnie już dawno się wyprowadziło. Natomiast rozstawia swoje graty starość. Czem mam służyć waszej wielmożności?
Heron. Potrzebuję dziesięciu niewolników.
Skit. Kosztowne to teraz bydło.
Heron. Jak zwykle.
Skit. O, nie, bardzo zdrożało.
Heron. Dlaczego?
Skit. A no dzięki temu pastuchowi, do którego ucieka. To niepojęta rzecz: mamy nad wszystkiemi krajami władzę, mamy nad Godonem króla, mamy nad każdą prowincyą wielkorządcę, mamy wojsko, przed którem drży świat cały i jeden prosty chłopak wypowiada tym siłom walkę, ogłasza równość i niepodległość wszystkich ludzi, gromadzi koło siebie tłumy zbiegów i bezkarnie przechadza się z nimi po miastach i wioskach.
Heron. Mówisz o Arjosie?
Skit. Tak.
Heron. Jest to szkodnik, ale niegroźny.
Skit. Niegroźny? Z jednej partyi niewolników, którą nabyłem dla Girona do kopalń cyny, uciekło mi dwudziestu — po 30 złotników każdy, proszę zliczyć. A co będzie jutro, pojutrze, gdy się ta zaraza rozszerzy? Ja moim zapowiedziałem: wszystkich, którzy