Strona:Pisma VII (Aleksander Świętochowski).djvu/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Pirus. Nie słyszałem. Heron nic mi nie wspomniał.
Satar. Jestem zrozpaczony. Kiedy tu przybyła z mężem, starałem się zobaczyć ją codziennie i zapamiętać jakiś szczegół z jej twarzy, ażeby go natychmiast wyrzeźbić w marmurze. Miałem nadzieję, że tym sposobem odrobię całą jej głowę i że sława tego dzieła przeniesie moje imię do nieśmiertelności. Bo rzeźbiarz, któryby zdołał odtworzyć wiernie tę cudowną kobietę, byłby pierwszym artystą po bogach.
Pirus. I dużo już wyrzeźbiłeś?
Satar. Prawie nic, chociaż od trzech tygodni pracuję i po sto razy dziennie wybiegałem, ażeby jej się przypatrzyć. Nie możesz mieć pojęcia, jak trudno uchwycić te szczególne linie i płaszczyzny. Zdaje się, że bóg wcielił w niej nierozwiązalne dla geniuszów zagadnienie. Zacząłem rzeźbić jej nos: przyjrzałem się mu niezliczoną ilość razy, a chociaż mam w pamięci tak dokładny jego odcisk, że nie brak ani jednego zgięcia, ani jednej kreski w siatce skóry, nie mogę go skopiować. W ustawicznych przeróbkach wychodzą mi z pod dłuta nawet ładne, ale żaden z nich nie jest nosem Orli. Wczoraj wreszcie jedną szczęśliwą poprawką osiągnąłem znaczne podobieństwo i dziś właśnie, kiedy chciałem je sprawdzić, wyjechała.
Pirus. Zostawiła ci na pocieszenie łydki brata, które możesz studyować.
Satar. Gdybym był tak głupim, jak ty, Pirusie, to bym się wstydził żyć tak długo.