Strona:Pisma I (Aleksander Świętochowski).djvu/072

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przy której pozostanie aż do zimy i zyska tyle pieniędzy, że będzie mógł sobie podwatować kaftan, a małemu Fritzowi palto. Nareszcie podmurowywanie się skończyło. Krug wstał, obejrzał mostek troskliwie, podumał nad nim chwilę, zebrał sprzęty i udał się ku domowi. Idąc, kilka razy jeszcze spojrzał z oddali, czy robota jakiej poprawki nie potrzebuje. Na nieszczęście nie dostrzegł w niej żadnego braku. Wartoby pomalować — szepnął. Kto go wtedy spotkał zgarbionego pod szaflikiem wapna, z młotkiem i kielnią, z wyrazem martwej troski w oczach, pomyślał niezawodnie, że człowiek ten idzie sobie grób murować. Czoło mu w zmarszczki nad nosem się sfałdowało, dwa doły policzków, nadmiernem ssaniem cybuszka wyżłobione, jeszcze bardziej wklęsły, skóra na twarzy przybrała ceglaną barwę, którą posępnie zachmurzał cień daleko wystającego daszka czapki. O, w tej chwili byłby Krug chętnie pozwolił oskubać sobie podbródek i faworyty za pewną nadzieję roboty!...
Wszedł do izby bojaźliwie, nie spojrzawszy na żonę, która wśród rozłożonej i wyprasowanej bielizny portyera, z właściwą wszystkim gwałtownym kobietom namiętnością do skrupulatnego porządku, płukała głowę swego syna w szerokiej balii. Krug złożył w kącie narzędzia mularskie i zaczął wyciągać z za pieca jakieś drążki.
— Cóż to, zabierasz się do krosien? — rzekła tłu-