Strona:Pisma I (Aleksander Świętochowski).djvu/050

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pojechali.
— Dlaczego ty dziś z pocztą jedziesz? — spytała.
— Jędrzejowi dziecko umarło — odrzekł Franek — mnie pan wysłał. Czort nie robota.
— Lepiej z listami miasto obchodzić i na wsie piechotą latać?
— Niby latam! Pies by tam buty zdzierał. Trzeba list do jakiego dworu odnieść, to szukam furmanki. Jest — dobrze, nie — to czekam. Papier nie kwiatek, nie uschnie.
— A jak pilno?
— Mnie nie pilno, chyba karman pusty.
— Dużo miewacie listów na wsie?
— Czort liczył. Toć wszystkich nie odnoszę, tylko te, co napisane, żeby przez posłańca wyprawić i co panowie sobie z poczty każą do domu dostawiać, za kwitem, zakaźne, strachowe.
— Dobrze ci za drogę płacą?
— Ot, bzdura. Czasem kopiejek dadzą, a czasem kaszy. Ja temu z Uściąża powiedział w tamtą niedzielę, że ja nie wróbel, żeby on mnie kaszę sypał. Z Polanówki dobry szlachcic: wczoraj rubla za list rzucił.
— Rubla! — zawołała wzruszona Chawa. Toć do Polanówki nie ma mili drogi.
— Sześć wiorst. Łyknął sobie człowiek parę stakanków, poczhalterowi się sprzeciwił, poczhalter w szeję, ja jego wyrugał. Mówił, co mnie odprawi — sobaka. No już poczta niedaleko, żydy wysiadać.