Strona:Pisma I (Aleksander Świętochowski).djvu/032

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z Taborami, był nie deską, ale całym okrętem zbawienia.
W pół godziny wszyscy we wsi już wiedzieli, że ex-gefreiter będzie komisantem najbogatszego w okolicy obywatela, a naturalnie wiedział o tem przed innymi Tabor. Gdy mu jednak o tem mówiono, rozśmiał się ironicznie.
— Ja u Capenki zostanę faktorem.
Na drugi dzień po tym wypadku udał się Tabon za granicę. W temże samem miejscu, co przed kilku tygodniami, spotkał leżącego przy drodze Postułkę.
— No i cóż — rzekł — Capenko zostaje w Przesmyku; kupił ogród od Broga i obiecuje strażnikom w łapaniu nas pomagać.
Postułka milczał.
— Na miejscu, gdzie ci syna zabił, będzie sadził kartofle.
— A czy to on zabił? Wiecie już na pewno?
— Pociągnąłem za język żołnierzy, wygadali.
— Ha zbój! — targnął się Postułka.
— Albo to tylko ta jedna kula była na świecie, którą on wystrzelił — rzekł Tabor.
Przez chwilę obaj milczeli.
— Swojemu nie żal ustąpić — odezwał się handlarz — ale nie takiemu kałmukowi, co z końca świata przypędzony, zamiast iść do domu, ludziom chleb wydziera nawet wtedy, gdy go sam nie zje. Czy my jemu na Podole włazimy? Czy my kiedy powiedzieliśmy: pojedziemy tam zakładać pasieki? A gdybyśmy poje-