Strona:Pisma I (Aleksander Świętochowski).djvu/024

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Umarł! — zawołała zdziwiona, wychodząc ze swej roli.
— Tak jest, dziś odebrałem list od matki, w którym mi donosi, że spadł z barci.
Na wspomnienie barci ekonomówna skrzywiła się i odzyskując swój zadąsany humor, rzekła:
— Młody może kitkę odwalić, stary musi.
Wzgardliwe te słowa głęboko zraniły Capenkę; to też bez namysłu rzekł:
— Jak tylko dadzą odstawkę, pojadę do matki.
Pannie Hortensyi pociemniało w oczach. Przeraziła ją bowiem obawa utraty konkurenta, którego czasami przeważał w jej sercu Tabor, ale który najbardziej ją ku sobie pociągał, zwłaszcza teraz, gdy go stracić miała. Stary meches, jako jedyny zalotnik, stanął przed jej oczyma tak szkaradny, jak przed chwilą był ponętny.
— Jedź pan — mówiła — przecież się nie utopię.
— Po cóż panienka ma się topić — wtrącił gefreiter — kiedy Tabor zostanie.
— Zabierz pan sobie tego merynosa.
Odpowiedź ta rozbroiła Capenkę. Poczuł on litość nad kochanką i wyrzut, że ją tak niemiłosiernie doświadczał.
— Nie, panno Hortensyo — zawołał wzruszony — napisałem do matki, żeby do nas przyjechała.
— Żeby tu przyjechała, a cóż ona będzie robić? — spytała podniesionym głosem panna Hortensya, od-