Strona:Pisma I (Aleksander Świętochowski).djvu/021

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I tacy ludzie, jak Capenko, mają swoje chwile strasznej, rozpaczliwej walki uczuć, walki rozdzierającej serce i mieszającej myśli w szalony obłęd. Co zrobić: czy porzucić pannę Hortensyę, czy starą, nieszczęśliwą matkę? Biedny tonął z boleści i nie widział żadnego w niej ratunku. Nareszcie, jak gdyby go szczęśliwa myśl olśniła, zerwał się, wskoczył na konia i popędził do domu. Gdyby kapitan widział go siadającego w izdebce do pisania wtedy, kiedy mu polecił ratychmiast uwiadomić komorę o wczorajszym wypadku, nie poznałby swego gefreitra. Capenko bowiem pisał list do matki, pisał sam, bez udziału panny Hortensyi, a tak wyglądał, jak gdyby jej nie pozwolił na żadne poprawki. Bezwiedne czyny ludzkie objawiają czasem więcej rozumu, niż świadome. Capenko bezwiednie czuł, że na to jego pismo kochanka wpłynąć nie mogła. Lżejszy po zrzuceniu z piersi pierwszego smutku pojechał na komorę, gdzie przedewszystkiem list oddał. W dwie godziny przybiegł z powrotem i zaraz pospieszył do dworu.
— To u ciebie teraz dopiero raniutko? — zawołał ubierający się do wyjścia Bróg.
— Wczoraj kontrabandę złapali, człowieka zabili — tłómaczył się Capenko — musiałem jeździć po służbie.
— Jakże, ogród ci przez noc z głowy nie wywietrzał?
— Nie, panie, ja was dziś jeszcze serdeczniej proszę — sprzedajcie.
— A juści komuś sprzedam, bo do dyabła pomyślą,