Strona:Pisma IV (Aleksander Świętochowski).djvu/208

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Teora. Dziwię się, że cię nie zabili.
Leja. Może spodziewali się znacznego okupu. I widocznie dopiero gdy ich ktoś wyprowadził z błędu, wsadzili mnie na okręt i wywieźli do Syryi, ażebym tam zginęła i nie opowiedziała wam swej niewoli. Tymczasem — zawiedli się.
Aspazya. Biedaczko moja, jakże los tobą miotał.
Leja. A jednakże gdy pomyślałam, że ty chciałaś spełnić wolę Diotimy, że ciebie mógł porwać taki wicher — szczerze byłam wdzięczną losowi. Bo i cóż ja? Wątła trzcina w potoku, którą mocniejszy jego prąd może wyrwać i unieść, a w miejscu, gdzie tkwiła, woda się zbiegnie i znaku nie zostawi.
Aspazya. Obrażasz mnie i siebie, bo ja cię kocham a ty się lekceważysz. Niedobra.
Leja. No, nie dolewajmy sobie miłości, bo nasze serca pełne. Cóż tu więcej słychać? Podobno Perykles uczcił poległych świetną mową, zaleconą uczniom w szkołach do czytania.
Aspazya. Rzeczywiście, nigdy chyba nie był wymowniejszym. Gdy schodził z trybuny, wzruszeni mężczyźni ściskali go a kobiety wieńczyły kwiatami i wstążkami jako zwycięzcę na igrzyskach olimpijskich. Ojcowie, którzy stracili w tej wojnie synów, tak wspaniale przez niego wysławionych, rzucali mu się na szyję, łkając, a ich łzy tryskały promieniami radości. Powszechny zapał z najsmutniejszych serc zdzierał