Strona:Pisma IV (Aleksander Świętochowski).djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Perykles wróci do domu albo pierwszym z ateńczyków, albo ostatnim.
Leja. Nie lękam się o niego. Kto, jak on, panuje nad Atenami...
Aspazya. Panuje rozumem, wymową, ale nie władzą. Niech tylko raz w ważnej sprawie nie przekona ludu, najmizerniejszy oprawca bydła będzie go chciał kopać bezkarnie. Eh, trzeba się prostować, chociaż los zgina... Siadajcie. Zaprosiłam również znajomą moją z Miletu, Diotimę, która niedawno przybyła do Aten.
Teora. I już zdołała je sobą zawichrzyć.
Filezya. Podobno bardzo bogata i dziwaczka.
Leja. Matki szepczą córkom, że niemoralna, że sidła młodzież ateńską, że szczepi zepsucie.
Aspazya. O której z nas tego nie szeptano lub nie mówiono głośno! Jest to zwykła kądziel plotkarska, z której owe zacne matrony przędą potwarz na każdą kobietę samodzielną. Według nich, panny powinny umieć tylko mocno bić niewolnice, gorąco modlić się do bogów i wprawnie nacierać swe ciało wonnymi olejkami dla przyszłych mężów. A już jeżeli upaść — to bez najmniejszego szelestu. Diotima jest rzeczywiście bogata, zuchwała, fantastyczna, ale czystości jej uczuć nie pokala żadne oszczerstwo.
Diotima (wpada). Oszaleję ze śmiechu!... Żałuj Aspazyo... Przepraszam — nie znacie mnie jeszcze...
Aspazya. Potrzebowały cię już tylko zobaczyć — Teora, Leja i Filezya.