Strona:Pisma IV (Aleksander Świętochowski).djvu/046

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kochać nie pozwala, kiedy muszę. Gdyby mi została tylko ostatnia! Za cierpienia niepodzielanej miłości byłbym przynajmniej wynagrodzony jej ożywiającem i pobudzającem tchnieniem. Wolę daremnie zdaleka wyciągać ręce do świetnej gwiazdy, niż przymuszony trzymać w nich łojową świeczczkę. Wolę czuć w piersi ciągłą tęsknotę, niż ciągłe obrzydzenie. Wolę bez nadziei klęczeć u nóg...
Emilia. Czyich?
Henryk. Niż widzieć z dumą pannę Irenę u moich.
Emilia. Pan znowu mówisz zagadkami, nie przekonawszy się, czy to jest potrzebnem dla pana a przyjemnem dla mnie...
Henryk. Pokusy z ust pani bardzo się boję, bo takim mężczyznom, jak ja, grozi ciągłe złudzenie, a takie kobiety, jak pani, lubią niem czarować. Co ja myślę, kogo kocham — każdy ruch mej twarzy wyraźnie światu pokazuje; miałażbyś pani tych znaków nie dostrzegać? Jeśli moje uczucia są dla pani niezrozumiałe, to znaczy, że ich słowa byłyby niepożądane. Lepiej więc niech milczą... O jedno tylko panią proszę. Winienem pani wiele szczęśliwych natchnień, które zlały się w tej oto (pokazuje nuty) kompozycyi: czy wolno mi ją pani w tych wyrazach przypisać?
Emilia (bierze nuty i czyta). »Sonata — Pięknej pani Emilii Bosławskiej«... O, nie, to nie wypada.
Henryk (zdziwiony). Co?
Emilia. »Pięknej«...