Strona:Pisma IV (Aleksander Świętochowski).djvu/013

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Bogojów zawsze ci przyjemność sprawia. Zresztą, wrócę chętnie do najpotulniejszej synowskiej pokory, tylko zechciej mi ojcze powiedzieć, jakie owoce na drzewie żeńskiego rodu nie są dla mnie zakazane? Bo dotąd sądziłem, że nie wolno mi starać się tylko o panny...
Janusz. O panny? Kto ci bronił?
Ryszard. Ty, ojcze, klnę się na pannę Teresę.
Janusz. Przypadek wyjątkowy. Ludzie twego pochodzenia nie mogą zapominać, co winni przodkom...
Ryszard. I żydom, którym dług wprzód spłacić trzeba, bo się upomną, gdy tymczasem przodkowie poczekają. Że zaś pierwszy obowiązek pilniejszy, a panna Teresa do spełnienia go pomoże, wiesz dobrze ojcze z kłopotu, z którego cię kasa jej brata wyratowała i z powróconego kredytu, jaki nam zapewnia w Izraelu pogłoska o moim przyszłym z tą kasą związku.
Janusz. Ja tej pogłoski nie puszczałem.
Ryszard. Aleś z niej, ojcze, korzystał i jeszcze korzystasz.
Janusz. Bez cudzej szkody. Co pożyczyłem, oddam, a umierając, z pewnością zostawię ci dosyć...
Ryszard. Familijnych tytułów, których nikt mi nie wymieni na guldeny. Po co mam przechowywać mój rodzinny klejnot bez oprawy, kiedy mi go panna Teresa osadzi w złoto?
Janusz. A wiesz ty, z jakiej ono rudy wytopione?