Strona:Pisma IV (Aleksander Świętochowski).djvu/008

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

plecie, to spodziewam się, że obok czujnego słuchu posiadasz pani dyskrecyę.
Irena. Na usługi tajemnicom godziwym.
Ryszard. Przez Boga, czemu pani chcesz koniecznie usmolić moje intencye, kiedy one doprawdy są bardzo czyste! Piękność, jak geniusz, nie podlega prawom wyłącznej własności. W Paryżu, w szkole dobrego tonu, wszyscy głośno i cicho powtarzają za którymś ze swych pisarzy, że mąż, monopolizujący swoją żonę, jest burzycielem porządku publicznego. Cóż więc dziwnego, że ja z taką piękną żoną rozmawiam chętniej, niż...
Irena. Dość, panie hrabio — nie ucz mnie swej filozofii: bo co przestaje być dziwnem dla pana, to zaczyna niem być dla mnie.
Ryszard. Trochę mniej uprzedzenia a zejdziemy się łatwo: dziś oburzasz się pani na hołdy składane mężatkom, a gdy sama pani mężatką zostaniesz, zaręczam...
Irena. W komplecie moich przymiotów brak pobłażliwości dla pańskich zaręczeń (oddala się).
Ryszard (pospieszając za nią). Dokąd pani idziesz?
Irena. Zawiadomić brata, że...
Ryszard. Że?...
Irena. Bawimy tu za długo.
Ryszard (kłaniając się). I że panią zniecierpliwiły moje (z naciskiem) żarty.
Irena (zdziwiona). Żarty?