Strona:Pisma III (Aleksander Świętochowski).djvu/066

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

usiadł na ławie pod domem, oparł głowę na dłoniach i myślał — myślał nad przeszłem i przyszłem życiem swojem.
Tego dnia jutrzenka nie cofnęła się zawstydzona, a słońce weszło bez zasłony. Satyr jednak nie błogosławił tych gwiazd nieba za światło, bo ono tylko bardziej uwydatniało jego przemianę. Był nagim, odzież w domu zostawił i ukazać się Teryi nie chciał; więc popędził do lasu i tam naprzód z szerokich liści szpilkami kolek sosnowych upiął sobie spódnicę, którą na biodrach zawiązał. Ukrywszy w niej koźle nogi, weselszy nieco, wyszukał sobie cieniste ustronie i spoczął. Ale tu znowu wspomnienia otoczyły go rojem os gryzących. Ażeby je odegnać, wykręcił fujarkę z prątka leszczyny i zaczął grać. Z początku wydobywał z niej tony rzewne, ale powoli przyśpieszał ich rytm, nadawał im skoczność, a wreszcie, mimo woli i wiedzy, przechodząc od lekkich ruchów ciała do coraz żwawszych, wpadł w namiętny taniec. W tej chwili przepłynęło po lesie echo:
— Satyrze!
Był to głos Teryi. Satyr zdrętwiał, uczuł siękące go jak rózgi dreszcze, cisnął fujarkę i nie odezwawszy się, uciekł. W ostępach leśnych przepędził dni wiele. Słyszał często wołanie Teryi, ale jej nie odpowiadał.
Razu pewnego, rozmyślając w gęstwinie, zauważył, że włosy z jego koźlich nóg same wychodzą i łatwo wyciągać się dają. Spostrzeżenie to wybłysło mu na