Strona:Pisma III (Aleksander Świętochowski).djvu/065

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— To psota Bachusa, który ją jutro naprawi i zapewne tu zawita. Upodobnił cię do swego ulubieńca, ale jeśli go poprosisz lub zagrozisz mu buntem, nada ci kształt ludzki. Tymczasem zaś nie trap się, bo kozioł ma największe powodzenie u kobiet. No, wstań i chodź do tańca.
Uspokojony i orzeźwiony tą namową Satyr zdarł z siebie resztę odzieży, porwał Teryę i dał hasło do rozpasanej zabawy. Z winem w kielichu a pianą w ustach, z dzikim wzrokiem i zwierzęcemi poruszeniami ciała tańczył, śpiewał, wył i całował. Ale był to ostatni i sztucznie rozdmuchany żar namiętności. Pomimo wszystkich odurzeń Satyr nie mógł zagłuszyć w sobie strasznej myśli o swojem zwierzęctwie, słyszał stłumione śmiechy i urągania współbiesiadników, więc stanął nagle, powiódł oczami wokoło i buchnął rozpaczliwem łkaniem.
Towarzystwo pierzchło, jak rozdmuchnięta garść pierza. Teryę odwołały zbudzone zgiełkiem dzieci — Satyr pozostał na dworze sam. Długo stał nieruchomy, niby skamieniały, wreszcie podszedł do ołtarza Bachusa, ukląkł i zaczął się modlić o przywrócenie mu postaci ludzkiej. Drewniany bóg nie odrzekł mu ani słowa, nie okazał miłosierdzia, choć czciciel błagał go serdecznie i czekał na cud do rana. Gdy blaski świtu odwinęły z nocnych mroków twarz bałwana i gdy Satyr nie dostrzegł w niej nic, prócz lubieżnego uśmiechu, kopnął go nogą i wraz z ołtarzem roztrącił. Potem