Strona:Pisma III (Aleksander Świętochowski).djvu/062

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z ołtarzem, mianował Satyra swym arcykapłanem, jego dom — swą świątynią, a cały Skapol — umiłowaną dzielnicą swego królestwa.
Satyr był dumnym ze swej godności i zadowolonym z życia. Wyprawiwszy poddanych i niewolników do winnic i na pola, ażeby go zasilali owocami swej pracy, nie przestawał używać i mnożyć uciech bez końca. W chwilach nadmiernego zmęczenia bawiono się grą w kostki, skakaniem chłopców na jednej nodze z miskami oliwy, nabijaniem strzałami z łuku pięt niewolników lub układaniem swawolnych piosenek. Terya należała i do tych rozrywek, ale niezmiennie smutna i coraz bardziej znękana.
Pewnego wieczoru cały widnokrąg Skapolu obciągnął się ciemno-żółtawemi chmurami, w których ryczały i połyskiwały ślepiami spuszczone z łańcuchów przez Apollona gromy. Ziemia trzęsła się w przestrzeni, jak miotane wichrem jabłko, lasy przyginały się na niej jak wątła szerść lamy a wody, zaparte gwałtownym wiatrem, stawały w swym biegu. Wreszcie burza lunęła potopowym deszczem i zasłała powietrze ciemnością, w której jedynemi światłami były tylko błyskawice piorunów.
Rozproszyła ona gości Satyra, którzy bądź chronili się do swych domów w Skapolu, bądź odbiegli do przebywającego w sąsiednich górach Bachusa z obietnicą rychłego powrotu.
Pozbawiony towarzystwa a przytem zmęczony i wy-