Strona:Pisma III (Aleksander Świętochowski).djvu/016

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

utajony; czoło białe, niby wykrojone z liścia nenufaru, podparła delikatną ręką, twarz piękną, na której jak gdyby róże, lilie i jaśminy złożyły swą najczystszą świeżość i najcieplejsze barwy, owiała pogodnem zadowoleniem, nozdrzami łagodnie zagiętego nosa i kielichem ust rubinowych piła zapach otaczających ją kwiatów, wypuściwszy swobodnie z pod sukni kształtnie zagięte ramiona i drobne stopki, płytkimi trzewikami ujęte.
Od północy szedł ścieżką gaju mężczyzna młody, z twarzą śniadą, ciemnym włosem okoloną. Na kiju przez ramię niósł zawiniątko małe, na którem, zarówno jak na jego obcisłem, góralskiem ubraniu i kapeluszu, z czoła zsuniętym, osiadł gęsto kurz podróżny. W twarzy wędrowca, w jego wzroku zmętniałym mieszał się smutek z rzewną powagą. Spostrzegłszy kobietę przystanął; ona porwała się z murawy i otarłszy twarz z marzenia, zwróciła kroki ku stojącemu niedaleko domowi.
— Nie płosz się piękna — rzekł — oczami tylko hołd ci złożę i pójdę dalej, błogosławiąc drogę, która mnie tędy przeprowadziła.
— Może zdaleka dążysz i długą jeszcze masz podróż — odparła nieśmiało — spocznij w tym gaju i jego cieniem się pokrzep.
— Drzewa odmówiłyby mi cienia, gdybym je obecnością moją pozbawił twojego widoku. Więc zostań tu dla nich, jeśli chcesz, ażeby one były łaskawe dla