Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 81.djvu/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—  148  —

Gdzieindziej każdy czuwa chciwie, aby to, co jest jego, było naprawdę jego, a my mamy serwituty; u nas bliźni ma prawo pasać bydełko i owieczki na pastwisku drugiego bliźniego, słowem: „u nas inaczej, inaczej, inaczej!“ Gdym tedy we śnie pomyślał, że tego wszystkiego już nie ujrzę, ogarnął mnie żal i rozczulenie. Nagle pociąg się zatrzymał... otwieram oczy... gdzie jestem? do jakiego to kraju przyjechałem? Aha! otwierają się drzwi wagonu, pokazuje się jakaś twarz z wąsami i faworytami w półkole, a nizki, basowy głos mówi:
— Pasport!...
Sen pierzchnął i począłem szukać paszportu z pośpiechem tak żywym, że radość moją mógłby ktoś obcy za strach poczytać.
Bądź co bądź jesteśmy jeszcze społeczeństwem idealnem. Gdy bowiem na zmateryalizowanym zachodzie do podróży wystarczają pieniądze, u nas potrzebne jest idealne czyste świadectwo moralności, lojalności i tożsamości. Ma ono przytem jeszcze te dobre strony, że się wymienia w niem stan i zajęcie podróżnika. Koniokradów, złodziei namnożyło się w ostatnich czasach tylu, że o ile, dla braku świadków lub dowodów nie siedzą w kozie, o tyle trudno odgadnąć, kto jest twym sąsiadem w wagonie. Jedynym sposobem przekonania się jest paszport. Gdy w nim wyczytasz: zaję-