Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 80.djvu/226

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

takich pojazdów nie mają. Łatwiej umiem sobie wytłómaczyć, że w następnem, pysznem „landau” jedzie mister James Gordon Bennet, bo to nie literat, ale właściciel i wydawca Heralda, najbogatszej na świecie gazety. Król dziennikarski ma zapewne na Longchamps swego umyślnego korespondenta, a Herald, wychodzący za Oceanem, nie dalej, jak jutro, poda szczegółowy opis wyścigów, przesłany w całości podmorskim telegrafem. Publiczność jednak rozczarowywa się; sądziła bowiem, że, obok Benneta, zobaczy i Henryka Stanleya, ale sławnego reportera niema w powozie, choć wiadomo, że jest w Paryżu, i że założył się już za koniem angielskim przeciw francuskiemu.
Rozczarowanych pociesza jednak widok Sary Bernhardt. Osyaniczna dziewica ubrana biało i spoczywająca na białych poduszkach powozu, wśród koronek tiulowych mgieł i gazy, wygląda, jakby jechała na chmurze. — Biały kolor zwycięża! biały będzie modny! — szepcą kobiety. Inne twierdzą, że to tylko „genre” Sary Bernhardt. Wielka artystka rzuca tymczasem omdlałe spojrzenia, jakgdyby miała umrzeć. Ale to także „genre” tylko, nic więcej.
O pierwszej defilada powozów staje się tak gęsta, że na każdą znakomitość zaledwie raz okiem rzucić można. Pokazują mi jednak pana de Marcère, ministra spraw wewnętrznych; dalej białą brodę Wiktora Hugo; potem następują je-