Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 47.djvu/051

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

które niebu wydarł, uczynił aureolę naokół twej skroni; kłąb chmur i sierp księżycowy podłożył ci pod stopy, siłę ci swą oddał, sławę dla ciebie zdobył i tyś już nieśmiertelna, jak Aspazya, jak Beatrix, jak Laura, jak Maryla, jak Ludka...
Czem jesteś sama w sobie? — nie wiem; ale widzę cię w blaskach, których światło odkrywa mi i akt ostatni dramatu między nim a tobą. Oto dzika okolica: powietrze drży od huku piorunów; przepaści i skały. Przy jednej z nich, tytan połamany bólem, napróżno szarpie za łańcuchy, by odgonić sępa pożerającego mu wnętrzności; z drugiej strony, ty, Aspazyo, wychodzisz za handlarza wołami; ty, Lauro, masz dwanaścioro dzieci; wy, Maryle i Ludki, szukacie obywateli wiejskich lub miejskich z mniej więcej czystą hipoteką.
Panie zastępów! jakże Ci dziękuję, żeś mnie nie stworzył poetą, a jak ubolewam, że nie handluję wołami i nie jestem ani miejskim, ani wiejskim obywatelem!
Ale mniejsza z tem! Skądinąd winniśmy Laurom, Marylom i t. p. wdzięczność, bo za ich sprawą sęp wprawdzie szarpie wnętrzności Prometeuszom, za to jednak, od strony skał męczeństwa, »pieśń gdzieś leci echowa«.
W ten sposób rodzą się elegie Tybulla, sonety Petrarki, Mickiewiczowskie »Dziady«, aż do urodzin Konrada, tęczowe poematy Słowackiego...