Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (1883) t. 5.pdf/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dnéj wyciągniętéj sztywnie, trzymała z całéj siły ową dziesiątkę, którą dostała od Kulikowéj. Bała się jéj upuścić w śnieg. Zaczynała chwilami płakać głośno, a potém urywała nagle, jakby się chcąc przekonać, czy kto płaczu nie słyszy. Owszem, las słyszał. Topniejąca złódź szemrała jednostajnie a jakoś żałośnie. Prócz tego, może jeszcze ktoś słyszał. Dziecko idzie coraz wolniéj. Czyżby miała zbłądzić? Gdzietam! droga jakby biała, szeroka, zwężająca się w dali wstęga, leży wyraźnie między dwoma ścianami ciemniejszych drzew. Dziewczynę począł ogarniać sen niepokonany.
Zeszła i siadła pod drzewem. Powieki opadały jéj na oczy. Przez chwilę myślała, że po białości śniegowéj matula idzie ku niéj od strony cmentarza. Nikt nie szedł. Dziecko było jednak pewne, że ktoś przyjść musi. Kto? — Anioł. Przecie stara Kulikowa mówiła, że „jamioł” jest nad nią. — Marysia znała go. W chałupie u matuli był jeden malowany z „leliją” w ręku i ze skrzydłami. Przyjdzie niezawodnie. Złódź jakoś zaczyna szemrać mocniéj. To może jego skrzydła strącają więcéj kropel. — Cicho! istotnie ktoś idzie; śnieg choć miękki szeleści wyraźnie, kroki zbliżają się i zbliżają ciche ale szybkie. Dziecko podnosi z ufnością senne powieki...
Co to!!
Szara jakaś trójkątna głowa o sterczących uszach, przypatruje się dziecku pilnie... straszna, ohydna...