Przejdź do zawartości

Strona:Pisarze polscy.djvu/053

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

śliwi?... Nie wiem, ale zdaje mi się, że dotąd nie otworzyliście jeszcze całej waszej duszy, że jakiś wstyd zabronił wam przejść ze światłem raz jeszcze te ścieżki, skąd — że powtórzę wasze słowa — »powraca sława, blada i drżąca z drogi przebytej«.
A może nie jesteście ani dumni, ani szczęśliwi, lecz tylko silni i zdrowi, jak nikt z nas. Nie mogę zapomnieć, że pierwszą sławą waszą, o której słyszałem dawno już temu w dalekim, cichym Dorpacie, była sławna łyżwiarska — i nieraz na lodzie Embachu wspominano was, jako mistrza nad mistrze. Zdrowie wasze oparło się wszystkim przeciwnościom losu, nie ugięły was katastrofy rodzinne i pozostaliście tak, jak w najpierwszej młodości, pełni zapału i optymizmu. I jakże chcecie, aby dziś, gdy wszystko naokół jest i staje się ponure, mieć was za modernistę? Wasz optymizm jest nieprzezwyciężony, bo w samej krwi i w żyłach waszych leży. Odwiedzacie np. dawne swe gniazdo rodzinne, gdzie wszystko tchnie słodyczą i spokojem, gdzie »cicho lipy nad stawem szumią«, a gdzie wkrótce wichry rozmiotą to, co było wam drogie; a jednak wyrywacie się stamtąd ze łzą w oku, lecz bez rozpaczy i smutku, raczej ze śmiałem pożądaniem walki i nowych zapasów. Jesteście może jedynym artystą, który dla życia ma tak dumną twarz i tak pogodną. Butna dawna rasa aż kipi w was; obce wpływy, taksamo jak niedola, powierzchownie przesunęły się po was i samego tła waszej duszy nie zmąciły. Mniej niż ktokolwiek, wessaliście w siebie