Strona:Pisarze polscy.djvu/052

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sztuki właśnie korzystnem jest, lub nie jest. Patrzmy tylko na artystę: w tem haśle streszcza on dla siebie postulat nieodpowiedzialności za swą pracę. Nie ma odwagi wziąć na barki własne swe czyny, nie ma odwagi spojrzeć chłodnem okiem na to, co zrobił — więc zamyka powieki i wsadziwszy głowę w piasek, czeka, zali hasło, jak magiczne słowo, od życia go nie obroni i zagłuszy »symplistów urągowiska«.
Ale mniejsza o hasło… nawet rzetelne zdobycze piękna są dziś aż nazbyt często okupione obniżeniem własnej godności ludzkiej. Rozwój analizy psychologicznej, literatura egotyczna, rozpanoszona liryka płciowa, znaczą tylko etapy zanikania wstydu i godności. Konający Rzymianin zakrywał twarz togą, aby przed obecnymi ukryć widok łamiących go męczarni: dziś wszelkie konanie duszy własnej i ciała wynosi się czemprędzej na rynek... literatura nasza musi być szczera i głęboka. Wierzajcie mi — piszę to, bom smutny i sam pełen winy. Artysta pogardza tłumem, nienawidzi niby filistra — ale niema przed nim tajemnic. Wy nie postępowaliście tak nigdy; ku tej szarej masie szliście z miłością i szacunkiem, nie zmienialiście i nie tailiście przed nią przekonań waszych i nie lękaliście się życia, lecz jako jeden z bojowników jego słowem swojem działać chcieliście. Słowa wasze więcej miały kształt oręża, niż postać klejnotu. Mówiliście o wszystkiem, co tłum ten boli, o poniżeniu i nędzy, o promiennych krajach, do których rwać się winien... nie mówiliście mu tylko o sobie, o waszym bólu. Czy jesteście tylko dumni, czy może jesteście szczę-