Strona:Piotr Nansen - Próba ogniowa.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Tęsknisz pewnie za wioską rodzinną... za matką?... Jak uważasz, możeby do niej napisać, żeby cię odwiedziła?...
— Według rozkazu, panie naczelniku.
— Gdzie mieszkają twoi rodzice?...
— Według rozkazu, panie naczelniku.
— Może Mads sobie przypomni, jak się wieś: jego nazywa?...
— Matka... matka!... Najdroższa moja matka!...
Naczelnik szpitala zwrócił się do otoczenia:
— Czy który z towarzyszów Madsa nie zna adresu jego rodziców?...
— Nie znają — odpowiedział jeden z pielęgniarzy. — W jego rocie niema ani jednego z okolicy pacjenta. Nikt go bliżej nie zna. Utrzymują, że zawsze tęsknił do rodzinnych stron; przyjaciół nie miał; żył w odosobnieniu, a obecnie, biedak, nie może dać żadnych wyjaśnień. Próbowaliśmy co z niego wydobyć, nic jednak nie jest w stanie powiedzieć.
Naczelnik rzucił czapkę na puste łóżko, przystąpił do Madsa i zapytał łagodnie:
— Czy wytrzymasz, jak cię na chwilę posadzimy?... Może spróbujesz?... Pomoże cię podnieść poczciwa panna Holm i ten krzywonogi hultaj!... Momencik tylko trwać będzie badanie... Potem zobaczysz... za parę dni będziesz zdrów... odeślemy cię do matki... do domu...
Lekarz otarł choremu pot z czoła, pielęgniarka i posługacz ujęli pod ręce i podnieśli nieco. Skorzystał z tej chwili naczelnik i przyłożywszy ucho do pleców Madsa, począł badać stan choroby.
— No, już dobrze, mój drogi, możesz się położyć...
Naczelnik zwrócił się do asystenta, stojącego w milczeniu i wyszeptał: