Strona:Piotr Nansen - Próba ogniowa.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Że jesteś bezbożnik.
— Tak? Myślałem że co gorszego! Byłem pewny, że posądzają mnie o jakie morderstwo, albo wielożeństwo...
— Fe... doktorze, jak można coś podobnego zbywać drwinami! To najdosadniej dowodzi, że jesteś nieszczery.
— Szczęśliwy się czuję, iż nareszcie pani się przekonała, że nigdy tak nie myślę, jak mówię.
— Czy pan aby w rzeczywistości jest takim?
— Jestem, niestety, wykolejony, a wie pani dlaczego?
— Doprawdy, zaciekawiasz mnie doktorze...
— Kocham nieszczęśliwie. Pozwoli pani to opowiem oną tragedję...
— Doktorze... to nie jest nieszczerość!
— Właśnie, że to jedynie nieszczerość! — Minął już rok. — Ostrożnie, bo pani ławeczkę przewróci! — Byłem młody, swobodny, pełen nadziei świetnej przyszłości, ożywiony wzniosłemi ideałami, które wszystkie młodzieńcze dusze przepełniają.
— Postępowanie jednak pańskie, pomimo tych ideałów, nie było bez nagany.
— Niecne oszczerstwo, żadna wina nie ciążyła na moim sumieniu.
— Więc wówczas uczęszczał pan jeszcze do kościoła?
— A jakże... byłem w kościele, gdy jedna z moich licznych kuzynek przystępowała do konfirmacji, a także byłem, gdy zaproszono mnie na chrzestnego ojca. Trzymałem do chrztu dziecko m ego przyjaciela.
— Więc pan ma też przyjaciół żonatych?
— Żonatych nie, tylko...
— Jakto, tylko?
— Łaskawa pani, zapuśćmy na tę sprawę zasłonę, gdyż pani nie wypada jej słuchać, mnie zaś