Zrywa się sępem wojewodzic młody —
Przebóg!... o żono! Patrz — ta krew u góry!
Ach jękła żona w głos drżący, ponury:
To krew co spada na wiek méj swobody!...
Przysięgam!... jam niewinna —! winowajcą
Był dziad mój… biada, mężu! On był zdrajcą!...
Zakryła oczy w śnieżne połamane
Dłonie, a na jéj głowę kropla krwawa
Spadła jak ogień, i skarga wezbrana
W rozdzierający płacz, buchnęła łzawa…
Pan młody ryknął jako pomsta boża:
O wnuko zdrajcy! precz od mego łoża!...
I z swéj komnaty z pochodnią wyleciał,
A drzwiami oddźwięk kapeli przeleciał, —
I panna młoda dziko się zaśmiała,
Wojewodziński kindżał w pięść porwała
I niem dziewicze piersi przeorała —
Gdy cichy księżyc po nad nią przyświecał. —
I wstaje słońce rumiane, jaskrawe,
Goście uciekli — sławne gody krwawe.
I słońce świeci nad łożem dziewczyny.
Ona śpi cicho — w koło niéj maliny
Krwawią się tylko rozsypane mnogo,
Krew już nie kapie — i nie ma nikogo. —