Strona:Piołuny.pdf/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Uszanuj żal mój zapaleńcze młody —
Twoja szlachetność wzywam na obronę,
Daj mi utonąć w żałobną zasłonę!…
Odejdź!… On odszedł bez słów i swobody. —

I cichą nocą pod palm starych cieniem
Legł u fontanny Abdallach szumiącéj,
Księżyc zaplatał jéj warkocz grający,
Kwiaty modliły się balsamów tchnieniem...

Lecz skałą milczał Abdallach ponury,
Po morzu wzrokiem wodził, klął swe życie,
Raz jak lew wściekły o grom błagał chmury,
Raz twarz w swe dłonie kładł jak ciche dziecię.

I z między kolumn śnieżnemi schodami
Schodzi ku niemu cudna, zakwefiona,
I obejmuje głowę ramionami;
Rzekła: jam twoja… kocham cię… to ona!…

Z czcią przed żałoby méj zeszłeś rozkazem,
Twa wielkość serce moje obudziła!
Tu się jak płomień ku niemu rzuciła,
I — dobrze było im razem…