Strona:Pielgrzym.djvu/080

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
XII.

...Jak żebrak nędzny wróciłem do ludzi.
Z którymim ongiś nie umiał żyć społem.
Stałem się prosty, jak ktoś, co się trudzi
Nad jutrem świata; i do dna pojąłem,
Że mię ta szarość podrożna nie brudzi;
Że mi cnót wielkich nie być apostołem,
A dbać mi jeno, aby każdy własną
Rozumiał światłość, że jest Bogiem jasną.


XIII.

A już najwięcej strach mi było dzieci:
Miłości onej, co do stóp mi pada —
Jakbym był Bogiem — ja sam. A Bóg świeci
Wysoko. — Było raz... chłopiąt gromada
Z gliny, przy drodze, domek sobie kleci —
Powietrzu, wiosną grającemu, rada;
Najmłodsze chłopię wygarnia ostatki
I lepi, ścichłe, baranka dla matki —


XIV.

A tamte z wrzawą napadły na brata:
„Daj! pokaż!!“... „Nie dam“ — i we łzach ucieka
Spłoszone — w trwodze na drabinkę wzlata...
Już jest pod strzechą śpichlerza... Daleka
Zgubiła ślady rzesza — tuż... skrzydlata
Czarna siostrzyczka jaskółka go czeka
I wabi oczkiem żywem i szczebiota —
A strzecha pali się, od słońca złota.