Strona:Pielgrzym.djvu/045

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
XXXVI.

Nagły, jak piorun, skoczyłem do garła
Hydrze zdrad... Piekło śmieje się i zgrzyta!
Aż w nienawiści dusza się zawarła:
I chwili nawet siebie nie zapyta,
Czy ona żądza słodyczy, umarła,
Nie była wielkim grzechem? — ona, i ta
Potwarz, zarówno ślepa, na przeora,
W sądzie nad bracią niezbłagana, skora!


XXXVII.

Zdawało mi się, że bezdnię postrzega
Wzrok... (Dno czerniało: dalekie odemnie!)
W dobrym przeorze upatrzywszy szpiega,
Stokroć odczułem bezmiłosne ciemnie,
W których mi przyszło żyć. Serce wybiega
Wspomnieniem... ku tym wraca nadaremnie,
Co Mnie kochali — — bom sponiewierany
Tem, żem sam zdrajcy obnażył swe rany.


XXXVIII.

„Nie dla was Prawda — jaskinio szakali!
Wyście podstępem wyłudzić umieli
To, co tak bardzo boli... męką pali;
Wy pamiętacie, że brudzi.“ — Anieli
Umiłowali się męce — A dalej! —
Jeślim współczucia ich niewart... jeżeli
Syn mój i Brat mój urokiem spętani......
To mię tych pamięć serc, jak noże, rani.