Strona:Pielgrzym.djvu/036

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
IX.

Niech będzie sługą!? — Czylim jeszcze panem?!
Ktoś z rzeszy? — Czyż się liczę między wodze?!!
Rorate coeli[1] szło powietrzem szklanem,
Gdy na klasztornej ocknąłem się drodze,
Półgniewny, żem się dał wieść. Z huraganem
Szarpiącym w piersiach, co pod sercem głodzę
Szyderstwem z siebie — z cudactwa pokory...
„Bracie dostojny! w przemianie bądź skory“ — —


X.

Do mnie uśmiechnął się druh — w ciężkiej chwili,
Gdym już do lasu uciekać był gotów;
A rzęsy drganiem żałobnych motyli
Śćmiły mu w oczach ślad gwiaździstych wzlotów,
Mnisi z procesją na śnieg wychodzili...
Szronami kwitły bluszcze żywopłotów...
Dostojny. — Szydził... czy czuł we mnie pana?.
Tuśmy przed Chrystem padli na kolana.


XI.

A w sobie czułem — lęk... Ach, z tego Boga,
Czemu nie tryska grom na grzeszną głowę?!
Czyż mnie od tego wdzięcznych modłów proga
W świat nie wyżenie wicher, źdźbło jałowe,
Gościa z otchłani?... Wstała wielka trwoga
I wielki wstręt... i jakieś wstydy nowe,
Żem, cherub spadły, na niskiej siadł grzędzie...
Bo w tłumie ciaśniej, szarzej, lżej Mnie będzie, —


  1. Spuśćcie rosę, niebiosa — hymn kościelny, adwentowy.