Strona:Pedro Calderon de la Barca - Kochankowie nieba.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Teraz powiesz bez wątpienia,
Że gdy wszystko już skończone,
To już dość tego więzienia;
A ja na moją obronę
Powiem ci, że choć nie chciałem,
By publicznie był karany,
To jednak tej ciężkiej rany,
Której od niego doznałem,
Nie mogę puścić bezkarnie,
Póki żal go nie ogarnie.
Pomnij, że z ręki ojcowskiej
Chłosta, zbawia od katowskiej,
A jaka w obu różnica,
I jaki przedział daleki!
Pierwsza leczy i zaszczyca,
Druga piętnuje na wieki.
Gniew mój jednak zwyciężyłem,
I jak ojciec przebaczyłem;
Bo jakże przebaczyć łatwo,
Gdy w każdej takiej potrzebie,
Ręka wzniesiona nad dziatwą
Chłoszcze razem sama siebie!
Z tym zamiarem przebaczenia
Wchodzę do jego więzienia,
Pewien, że dobrocią wzruszę,
Wdzięczność wzbudzę, żalem skruszę.
A on mi na to z zapałem
Chrześcijańskie cnoty głosi,