Przejdź do zawartości

Strona:Paweł Staśko - Hetera.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

szego prawa egzystencyi, prócz chyba życia, był człowiekiem wesołym, trochę może za małomównym, ale zato lubiącym zabawę, mogącą mieć nieraz charakter nawet i orgii.
Orlicz, w przeciwieństwie do Jerzego, nie był do tego stopnia przystojnym, ile sympatycznym, mimo ciężką zadumę tkwiącą zawsze w jego obliczu, jakby jakiś demoniczny zamysł.
Ponieważ chłodny wiaterek począł powiewać poprzez otwarte okna, Orlicz zamknął je cicho i usiadł znowu w rogu przedziału. Z wielkiem zadowoleniem począł pływać wzrokiem po wdzięcznie leżącej postaci Olgi, wyobrażając ją sobie w myśli w przeróżnych pozach i układach. Nie odrywał ócz od ponętnych i cudnych linii ciała, ale wpatrywał się w nie z coraz większą lubością, co sprawiało mu widocznie słodką radość, bo twarz wypogadzała mu się jak pod dotknięciem rozkosznej dłoni.
— Pięknąś jest do szaleństwa... — powiedział sobie w duszy i utkwił bystre źrenice w przepysznym owalu jej nóżki, wychylającej się z pod sukni wstydliwie...
Pociąg mknął w mrok poczynający zapadać.