Strona:Paulina Krakowowa - Niespodzianka.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

be; gdzie było d-o-m, to Marynia czyta dym, i tym podobnie, a co do pisania, to się jeszcze gorzej wiodło.
Już to nie wiem dlaczego, ale jej się nigdy nie udawały litery; zamiast nich, Marynia stawiła zawsze jakieś zabawne zygzaki, a przy każdym, to okrągła, to podłużna, to z kilku kropek złożona plama, bo już co atramentu, to nie żałowała wcale, i nietylko że palce zawsze się nim umazały, jakby u najpilniejszego pisarza, ale się nieraz i sukience, i pelerynce dostało.
Matka ze smutkiem patrzyła na to i często mawiała: