Strona:Paulina Krakowowa - Niespodzianka.djvu/072

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czyna, a załamując ręce wyrzekał gorzko.
Obstąpili go ludzie wypytując ciekawie, coby za szkodę poniósł.
— O! wielką, wielką! niosłem flaszkę z lekarstwem dla biednej matki mojej, i ta mi się stłukła.
— No! cóż robić — mówili ludzie — to idź do aptekarza, niech ci da drugą.
— A za cóż? pieniędzy nie mam.
— Wróć po nie do domu.
— Milę drogi, mój Boże! kiedyżto będzie! a doktór tak się spieszyć kazał, i... — dodał ciszej — któż wie czy tam w domu są jeszcze pieniądze na drugą flaszkę!...