Strona:Paulina Krakowowa - Niespodzianka.djvu/031

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

paluszków; i w rzeczy samej, choć Ludka była ostrożną, jednak zręczny robaczek przecisnął się maleńką szparką, a w ręku Ludki pozostała woń brzydka i odrażająca. Dziewczynka bowiem nie wiedziała jeszcze o tem, że kantarydy, tak ładne na pozór, tak niemiłą woń wydają.
Markotna Ludka poszła do stawu, co przytykał do końca ogrodu, chcąc się obmyć; lecz próżno pluskała się w przejrzystej wodzie, nie mogła się pozbyć przykrego zapachu.
Wtem nad brzegiem wody spostrzega białe lilie, podbiega ku nim, chwyta śliczny biały kwiat rączkami, i nosek zrażony wonią kantary-