Strona:Paul Dahlke - Opowiadania buddhyjskie.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ślał. — Siedzę tutaj poto, aby dobrowolnie ponieść uciążliwą śmierć, i oto przychodzi ten zwierz, a ja zamiast przyjąć go radośnie jako pocieszyciela, jako zbawcę, wzdrygam się w każdej fibrze ciała mego. Wszystkiego przyczyną jest nasza nieświadomość. Pozory rzeczy wprowadzają nas w błąd. Pokonywamy tę obawę, tę troskę, ale codzień zjawia się nowa obawa, nowa troska, której do tej pory jeszcze nie było. Jakże można mieć spokój, póki się nie sięgnie do korzenia wszelkiej obawy, póki się zarodka obawy nie zniszczy. To ja należy zniszczyć, swego ja trzeba się wyrzec, zaprzeczyć go, zaprzeć się go. To dopiero znaczy odciąć korzenie wszelkiej obawy, zniszczyć zarodek wszelkiego strachu; to dopiero znaczy spokój, pewność i wolność.
Przy tych myślach duch jego wskoczył znowu w wielkie pojęcie o znikomości, jak zasówka wpada w zamek. Coraz jaśniej zaczął rozpoznawać znikomość wszechrzeczy i pozorny byt tego świata. Jeżeli atoli cały świat nie jest niczem innem, jak tylko pozorem bez treści, niczem, jak tylko omamieniem zmysłów, jak fata morgana nad piaskiem pustyni, to i moje ja nie jest niczem innem — jak złudzeniem, które samo siebie oszukuje.