Strona:Paul Dahlke - Opowiadania buddhyjskie.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

niach pagody siedzi się przecież o wiele lepiej.“.
Teraz dziecko zaczęło płakać. Zażądało reszty zupy ryżowej. Żona wróciła na swe siedzenie. Moung Dammo postępował za nią.
W czasie karmienia dziecka ciągnęła dalej:
— Widzisz, poszło tak samo prędko, jak i przyszło. Teraz dzieciak jest osłabiony. Nie może utrzymać się na nogach, ale już jest zdrów.
Mówiła tak żywo, tak wesoło, że Moung Dammo znowu się dziwił.
— Żono — zaczął, dręczony swem własnem milczeniem — jestem znużony, muszę się tedy położyć spać.
Mówiąc to, położył się, twarzą zwrócony ku ścianie. Słyszał jeszcze, jak żona ułożyła również dziecko, śpiewając mu piosenkę do snu. Odkądże to ona już nie śpiewała...
Gdy się zbudził, była jeszcze noc. Księżyc świecił jasno w pokoju. Żona leżała z dzieckiem w objęciach, a dziecko obejmowało ją rączętami za szyję.
Moung Dammo podniósł się i obejrzał do koła. Jak jasnem i zimnem było to światło księżyca, jasnem jak we dnie, a jednakże mimo to — tak różnem!.. Zdawało mu się, jakoby teraz dopiero widział wszystkie przedmioty istotnie, jak gdyby ten łudzący połysk, którym słońce wszyst-