Strona:Paul Dahlke - Opowiadania buddhyjskie.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nicznie chwyciłem go i zacząłem się chłodzić. Ody chłodny powiew muskał me oblicze, taka oto myśl przyszła mi do głowy:
— Cóż to jest takiego? Gdy ten wachlarz porusza się w obie strony, powstaje wiatr. Czyżby ten wielki wiatr, wiejący ponad czteremi częściami świata, nie miał w podobny sposób powstawać? Powiadamy: To dzieło Indry, to dzieło Weruny, ale czyżby nie miał to być tylko skutek przyczyny, tak samo jak ten lekki wiaterek przed mojem obliczem? Czyżby ten Gautama, który miano Buddhy nosi, i który w Benares naukę swą rozpoczął, miał mieć rację, kiedy mówi, że nic nie istnieje we wszechświecie, jak tylko to, co jako skutek następuje po przyczynie? I oto wniwecz idą wszyscy bogowie.
Skąd wiem zaiste, że istnieje coś najwyższego, co tym całym światem kieruje wedle swego uznania? Może być — może i nie być. Kto zdoła tego dowieść? Gdybyśmy nakoniec zechcieli zaniechać zastanawiania się nad najwyższemi rzeczami! Gdybyśmy czegoś pewnego u siebie samych tylko szukać zechcieli. Czy są bogowie, czy ich niema, o to możemy się cały jeden rok Brahmy spierać. Ale kłamstwo pozostaje zawsze kłamstwem, zła skłonność serca