Strona:Paul Dahlke - Opowiadania buddhyjskie.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wyższą przebiegłością, ale nie mogłam osiągnąć w sobie jasności. Im bardziej się badałam, tem więcej mi się zdawało, że wszystko staje się coraz ciemniejsze.
Widziałam, jak cierpi. Podziwiałam go, jak mimo wszystko zachowywał wobec ciebie przyzwoitość, dobre obyczaje, sprawiedliwość i miłość. Ale przedwczoraj nastąpił wybuch. Opowiadam to wszystko, ponieważ wiem, że on ci sam to wszystko opowie. Czułam, że to musi nastąpić. Inaczej bylibyśmy się oboje wprost udusili w duszności położenia. Ale gdy nastąpiło, zdało mi się to mimo wszystko takie jakieś bezpodstawne, takie gwałtowne, takie żywiołowe!.. Nigdy jeszcze nie widziałam człowieka w stanie takiego tłumionego szału. Przeraziłam się, ba! nawet przejęła mię zgroza. Szorstko, nieokrzesanie wołałam tylko: Nigdy! Nigdy! i uciekłam do domu, do matki.
Nocy, jaka potem nastąpiła, nie mogę wprost opisać. Mogę tyle tylko powiedzieć, że doszłam do punktu, kiedy poczułam: „Oto najwyższe napięcie. Dalej pójść nie można.“ Znalazłam się na progu obłędu. Stał się jakby cud. Nagle bowiem poczułam niepowściągnioną chęć rozmyślania. Równocześnie poczułam też zdolność do rozmyślania. I w ten sposób zaczęłam