Strona:Paul Dahlke - Opowiadania buddhyjskie.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

obcowanie z twym przyjacielem nie odpowiada. To znaczy — chcesz wiedzieć, czyby nie było lepiej, gdyby się trzymał zdała odemnie. Dlaczego, mój Nando? Istotnie nie wiedziałabym: dlaczego? Niechaj sobie ciągle przychodzi, cóż mi do tego! To znaczy, nie chciej mnie źle zrozumieć. Mówi o takich rzeczach, które każdego myślącego człowieka obchodzić muszą. Wszak pisałam ci o tem wszystkiem. Ostatnie wieczory nie mogłam go i tak przyjąć u siebie, ponieważ byłam niezdrowa, to znaczy, nie poważnie chora, żebym musiała aż leżeć, nie potrzebujesz się zgoła niepokoić, tylko cierpiałam na małą niedyspozycję, która szybko minie. Wogóle, gdybyś miał sobie cokolwiek myśleć — ale co ja mówię! mój Nanda i zazdrość! Najdroższy, mam do ciebie jedynie zaufanie! Zdaje mi się, jakobym nienawidziła tego Kosiji. Nienawidzę tego człowieka oziębłego, który — nie wiem sama, co mam powiedzieć, ale wszak ty znasz go lepiej odemnie. Ale tak o tem mówię, jak gdyby to miało jakikolwiek związek z moim niepokojem. Wogóle widzę, że jakieś głupstwa wypisuję.
Mój Nando! myśl ciągle o mnie, tak jak ja myślenie o tobie uważam za swe główne zajęcie.

Twoja wierna Punna.