Strona:Pascal - Prowincjałki.djvu/270

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

siałem tedy zmienić zamiar; a mimo to, moi Ojcowie, nie zupełnie go poniecham; jako iż, broniąc się, mam nadzieję dowieść wam więcej szalbierstw prawdziwych niźli wy zarzuciliście mi fałszywych. W istocie, moi Ojcowie, jesteście tu bardziej podejrzani odemnie. Czyż jest prawdopodobieństwo, abym ja, sam, wątły i bez żadnej ludzkiej pomocy przeciw tak wielkiemu Zgromadzeniu, wspierany jedynie prawdą i szczerością, narażał się na pewną zgubę, narażając się na to iż mnie ktoś przekona o szalbierstwie?
Zbyt łatwo jest odkryć fałsz w kwestyach faktycznych, jak te oto: nie zbrakłoby oskarżycieli i łacno uzyskaliby na mnie wyrok. Ale wy, moi Ojcowie, jesteście w innem położeniu: możecie mówić przeciw mnie co się wam podoba, i któż się za mną ujmie? Gdyby nie co innego, już sama ta nierówność warunków skłoniłaby mnie do oględności.
Tymczasem wy mnie ogłaszacie bezecnym szalbierstwem i zmuszacie tem samem do odpowiedzi: ale wiecie, że tego się nie da uczynić nie ujawniając nowych faktów, a zwłaszcza nie odsłaniając głębiej waszych zasad moralnych; lękam się tedy iż podjęliście grę niezbyt polityczną. Wojna toczy się na waszym gruncie i waszym kosztem. Sądziliście, iż, gmatwając kwestye szkolarskimi technikami, sprawicie że i odpowiedzi będą długie, ciemne i zawiłe; że publiczność się zniechęci; może się zawiedziecie; będę się starał nie znudzić was zanadto. Wasze maksymy mają w sobie coś uciesznego co bawi cały świat. Pamiętajcie bodaj, że to wy wyciągnęliście mnie na te wyjaśnienia: a teraz patrzmyż kto się lepiej obroni.