Strona:Pamiętniki lekarzy (1939).djvu/439

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dwu tygodni? No dłuższy pobyt w szpitalu nie może rodzina pozwolić sobie.
Szpital nie ma prawa przetrzymywać chorego wbrew jego woli, a ściślej wbrew jego możliwościom finansowym. Przetrzymanie chorego daje wyniki wręcz odwrotne. Ludność przestaje w ogóle przywozić chorych w obawie przed egzekucją należności za pomocą komornika.
Dwudziestoletni wieśniak przywozi do zbadania rentgenologicznego swego ojca. Oświadcza, że znachor rozpoznał krosty, które obecnie „wywaliły na wontrobe“ i uznał stan za beznadziejny.
Stwierdzam ostre wysiękowe zapalenie opłucnej prawej. Namowa moja do pozostawienia chorego w szpitalu pozostaje bez skutku.
Cały świat zmienił oblicze, ale na polskiej wsi nadal jak przed wojną „chrosty wywalają na wontrube i poratowania na to nima“.
Przychodzi chłop lat sześćdziesięciu. Skierował go felczer, który rozpoznał guz w brzuchu. Chce się upewnić i dowiedzieć, ile czasu może jeszcze pożyć. Ponieważ wiem, że chłopi mają największe zaufanie do rentgenologicznej metody badania i zgłaszają się do „rentgena“ często zupełnie zbytecznie, więc aby nie wydawali niepotrzebnie pieniędzy, badam najpierw ogólnie klinicznie. W danym wypadku stwierdzam:
Z miednicy małej aż do pępka wystercza pod powłokami jamy brzusznej wielki jajowaty guz twardy jak drewno o powierzchni gładkiej. Guz powiększa się od paru lat. Chory oddaje mocz przeważnie kroplami a cza sem małymi porcjami.
Zakładam kateter Mocz wypływa pod silnym ciśnieniem, a guz mięknie stopniowo.
Oznajmiam choremu, że to nie guz ani narośl a potwornie powiększony pęcherz. Wyjaśniam o zbędności dokonywania prześwietlenia i namawiam do pozostania w szpitalu.
Chłop drapie się w głowę. Wyczuwam widzę, że ma zaufanie i chciałby pozostać. Zgadza się na pobyt przez tydzień do dziesięciu dni. Na tyle starczy mu pieniędzy.
Co robić z takim fantom? Na uczciwe leczcie trzeba dłuższego czasu. Chory mieszka w odległości kilkunastu kilometrów, więc o leczeniu ambulatoryjnym nie możę być mowy.
Przywożą do „świetlenia“ kobietę lat czterdziestu. Nie kobietę ale szkielet powleczony cieniutką ziemistą skórą. Przez cienkie jak płótno powłoki zapadniętej jamy brzusznej widać w nadbrzuszu duży kalfiorowaty półksiężycowy guz. Ręką wyczuwam raka wątroby żołądka. Przypadek tak zwany szkolny. Tylko że takich nie spotyka się już w miastach, gdzie są szkoły lekarskie.
Badanie rentgenologiczne zbędne — szkoda męczenia chorej i ich pieniędzy. O operacji w tym stanie nie może być już mowy Naświetlanie i zbyt kosztowne i bezcelowe. Nie mam sumienia namawiać na po zostawienie chorej w szpitalu. Nie ma dla niej ratunku.