Strona:Pamiętniki lekarzy (1939).djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przyjedzie lekarz. Droga w jedną stronę trwa przeszło 1½ godziny, a narzędzia też trzeba pozbierać. Zapomni się o najmniejszym drobiazgu, cały lekarz na nic. Palcem zabiegu nie zrobi. Jeżeli nie weźmie dostatecznej ilości spirytusu do palenia, nie wygotuje narzędzi. Gotowanie na wiejskim piecu może trwać 3 godziny. Za 3 godziny kobieta umrze. Bo już przeszło od 9 godzin grozi pęknięcie macicy.
Zabieg prawie beznadziejny. O odesłaniu do szpitala nie ma mowy. Szukanie nowych koni zajęłoby godzinę. Pakowanie kobiety na wóz półtorej godziny. Droga do stacji kolejowej jedną godzinę razem 3½ godzin. A najbliższy pociąg odchodzi za pół godziny. Następny za 14 godzin. Ani zdążyć na pierwszy — ani dożyć do drugiego. Trzeba zacząć robić wymóżdżenie. Przy grożącym pęknięciu macicy należy pracować w narkozie. To zmniejsza niebezpieczeństwo pęknięcia. Kto będzie dawał narkozę, kiedy akuszerka musi pomagać przy zabiegu? Trzebaby mieć dwie kwalifikowane osoby do pomocy. Jedną do narkozy, drugą do asysty. Więc rezygnujemy z narkozy. Zresztą eter wiadomo łatwo palny materiał — a baby świecą lampką naftową. Podejdzie która bliżej i spłonie położnica wraz z lekarzem i asystą.
Więc akuszerka ma trzymać głowę przez powłoki brzuszne. Lekarz ma wymóżdżać główkę. Każdy ruch główki pod naciskiem narzędzia, które ma przebić kość czaszki naciska na mięsień maciczny grożący od dawna pęknięciem. Od akuszerki która unieruchamia główkę zależy życie rodzącej. Nie łatwo jest akuszerce trzymać główkę poprzez napięty aż do ostatnich granic mięsień. Pęknięcie następuje przed ukończeniem zabiegu: bóle ustają zupełnie. Kobieta blednie coraz bardziej. Ciemno jej w oczach. Przez kilka minut drgawki i śmierć.
Winien jest lekarz, winna egzaminowana akuszerka.
Najlepsza jeszcze babka. Póki ona była przy porodzie, to było dobrze. Kiedy tylko przyszła egzaminowana, już się kobiecie pogorszyło. A przez doktora dopiero na dobre umarła...


Dlaczego się chłopcy źle chowają.

I znów prywatny pacjent, młody chłop. „Dziecko mi chore“ — powiada. „A gdzież to dziecko?“ — pytam. „A no w domu. Na zbadanie dziecka pieniędzy nie mam, ino tak przyszedłem, — na poradę. Co to takiego jest, że mi się chłopcy chować nie chcą, a dziewuchy wszystkie trzy co się urodziły to żyją. Strasznie byśmy chcieli chłopaka mieć. Już mi dwóch chłopców umarło, jeszcze miesiąca nie mieli. A teraz trzeci przed tygodniem na świat przyszedł i znowu choruje. Zdaje się, że nic z niego nie będzie. A człowiek już nie wie, co mu dać, żeby się chował. I jajkośmy mu na mleku roztrzepali i ugotowali i bułką z mlekiem karmili i śmietanką. A żona to co po chwilę pierś mu daje. Kiedy tylko zapłacze i w dzień w nocy. A im