Strona:Pamiętniki lekarzy (1939).djvu/300

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nił ją, że wyleczy ją bez operacji swą kwarcówką i zastrzykami. Chora kilka miesięcy jeździła do tego cudotwórcy, płacąc mu grube pieniądze za zabiegi, o których wiedział, że pomogą chorej tyle, co umarłemu kadzidło. Po kilku miesiącach, gdy już wydostał z chorej większą ilość pieniążków — zdecydował się w końcu wytłumaczyć jej, że zastrzyki jakoś nie chciały jej pomóc i dlatego lepiej, by się jednak poddała operacji. Ma się rozumieć, że teraz było już do operacji za późno. Po kilku dalszych miesiącach chora zmarła w strasznych męczarniach.
Leczył się u mnie 21-to letni Czesław P. z K. Chory był na płuca, a że zwykłe leczenie nie odnosiło rezultatu, więc poradziłem ojcu chorego odwiezienia go do sanatorium dla płucno chorych dla założenia odmy.
Ale, jak to zwykle bywa, ktoś z usłużnych sąsiadów polecił ojcu chorego lekarza-cudotwórcę (nie tego, o którym mowa w uprzednim przykładzie, ale nie ustępującego w pomysłowości, gdy chodziło o zdobywanie pieniędzy). Cudotwórca zbadał chorego, po czym zapewnił ojca, że za 30 dni chłopak będzie kompletnie zdrowy, musi jednak pozostać w klinice należącej do cudotwórcy i płacić za pobyt i leczenie po 30 zł dziennie. Ojciec uszczęśliwiony, że kosztem co prawda 1.000 zł może wyleczyć syna, zgodził się bez wahania i pozostawił chorego chłopca cudotwórcy. Po miesiącu chłopaka musiano wynieść z kliniki, (bo już nie mógł chodzić) i po dalszym miesiącu chory został pochowany na miejskim cmentarzu swej wioski. Znowu nie ulega dla mnie wątpliwości, że ów lekarz cudotwórca zupełnie świadomie oszukiwał ojca chorego, gwarantując mu wyleczenie chorego w przeciągu miesiąca, gdyż podobnie poważnej choroby w ciągu miesiąca wyleczyć nie można. Gdyby chłopak — zamiast u cudotwórcy znalazł się w sanatorium, to zapewne po dwu lub trzech latach leczenia wróciłby do zdrowia.
Szczęście „wolnego wyboru lekarza“ jest nadzwyczaj problematyczne i bynajmniej nie przynosi błogosławieństwa tym, którzy z tego przywileju obficie korzystają. Wolny wybór lekarza byłby doskonałym systemem, gdyby wszyscy chorzy mieli wykształcenie i praktykę lekarską i wówczas mogli krytycznie porównać, który z lekarzy stosuje najracjonalniejszy i najkorzystniejszy sposób leczenia. Ale że chorzy lekarzami nie są — przeto są oni zdani wyłącznie na dobrą wolę i sumienność lekarzy, do których w swej wędrówce wolno-wyborczej się zwrócą.
Wystarczy gdy między tymi lekarzami znajdzie się choć jeden szarlatan — a los chorego będzie już przesądzony. Szarlatan zawsze obiecywać będzie choremu wiele więcej, niż pozostali sumienni lekarze, a chory nie mający przecież pojęcia o medycynie, będzie święcie wierzyć wszystkim, choćby najwięcej absurdalnym zapewnieniom szarlatana. W lecznictwie społecznym przy zniesieniu wolnego wyboru lekarza — odpowiedzialność za wyleczenie ponosi lekarz domowy — gdy ten uzna, iż chory winien być przekazany do innego lekarza — względnie specjalisty, to uczynić to może bez trudności. Gdy chory po pewnym czasie wróci znów