Strona:Pamiętniki lekarzy (1939).djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

som! mieszkała nie w moim rejonie. Widocznie się jakoś w porę zorientowała i posłała swoją służącą do właściwego lekarza. Moi koledzy mieli z panią sekretarką ciągłe kłopoty, ale ponieważ znam te sprawy tylko ze słyszenia, więc nie będę o nich pisać.


Dwaj panowie z wrzodem dwunastnicy.

Napisawszy poprzednie dwa rozdziały, tak jestem pełna trwogi i szacunku, że nie wiem po prostu o czym mam dalej pisać, aby znów nie narazić siebie na podobnie wstrząsające uczucia, do jakich niewątpliwie należy poczucie nietaktu popełnionego wobec różnych wpływowych pań.
Wobec tego opiszę dwóch moich naprawdę miłych chorych: szofera i kucharza. Piszę o nich nie dlatego, że odnosili się do mnie mile, gdyż zapewne i oni wymyślają na mnie, co się zowie. Mili są dla mnie ci dwaj pacjenci dlatego, że po dwóch latach mozolnego leczenia zdołałam doprowadzić ich do całkiem zadawalającego stanu zdrowia. Piszę o nich jednocześnie, gdyż jednocześnie prawie stwierdziłam u nich przy pomocy prześwietlenia promieniami Roentgena jednakową chorobę, zastosowałam podobne metody leczenia, i prawie w jednym czasie obaj ci panowie wrócili do zdrowia. Tylko jest jedna mała różnica, szofer jest spokojny i zadowolony, a kucharz klnie nadal na czym świat stoi wszystkich lekarzy, szpitale, Ubezpieczalnię i inteligencję w ogóle. Poza tym wszystko się tak składało, że opisać tych pacjentów należy w jednym rozdziale. Obydwaj zdaje się jednakowo zarabiali i obydwaj byli ojcami dość licznych rodzin.
Szofer był jednym z pierwszych pacjentów, jacy się do mnie w Warszawie zgłosili. Przyszedł właściwie nie wiem czemu, gdyż stan, w jakim się do mnie zgłosił, był bardzo ciężki. Mógł więc śmiało zawezwać mnie do siebie. Chory miał krwotok wewnętrzny, spowodowany owrzodzeniem dwunastnicy. Był ogólnie osłabiony, blady, tętno dość nikłe. Leżał u mnie w gabinecie z pół godziny, zanim zdecydowałam się puścić go do domu. Lecz już po półtoramiesięcznej kuracji pacjent poprawił się bardzo znacznie i w moich lakonicznie pisanych „kartach chorych“ mogłam zanotować: „16. I. 1936 — lekkie palenie po jedzeniu, 22. I. 1936 — zgaga ustąpiła, 30. I. 36 — pacjent czuje się coraz lepiej“.
Od tego czasu chory przychodził po lekarstwa przynajmniej raz na dwa miesiące, brał odpowiednie mieszanki różnych soli i robi to nadal. Ale gdy porównuję jego obecny wygląd z wyglądem sprzed dwóch lat, to mam wrażenie, że przybyło mu 50 procent wagi, taki się zrobił tęgi, zażywny i rumiany.
Kucharz leczył się na te same dolegliwości. Sam przyznawał, że gdy słuchał się moich rad i zachowywał dietę, to było mu zupełnie dobrze. Ale w jego fachu trudno mu zachować dietę. Następowały pogorszenia, które doprowadziły chorego do rozpaczy. Przeklinał on wówczas wszystkich