Strona:Pamiętnik chłopca.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Lecz nie cały przecież złoty — powiedziałem, — i srebra trochę w nim być musi...
— Ale gdzież tam! — odparł, i, aby zmusić chłopca do spojrzenia na zegarek, podsuwał mu go przed oczy i powiedział: — Zobacz, proszę; wszak prawda, że złoty?
Chłopiec odrzekł krótko:
— Ja nie wiem.
— Oj, oj! — zawołał Wotini z gniewem — jakaż to duma!
Podczas gdy to mówił, nadszedł jego ojciec, który usłyszał ostatnie wyrazy; popatrzył uważnie przez chwilę na owego chłopca, potém rzekł ostro do syna:
— Milcz! — I nachyliwszy się do jego ucha, dodał: — To niewidomy.
Wotini porwał się z ławki, zadrżał i spojrzał w twarz chłopca. Chłopiec miał oczy szkliste, bez wyrazu, bez wzroku. Stał więc jak wryty, upokorzony, zawstydzony, milczał przez chwilę, spuściwszy w dół oczy. Potém wybełkotał:
— Ach! jakże mi przykro... nie wiedziałem...
Lecz chłopiec, który wszystko zrozumiał, odrzekł z dobrym i smutnym uśmiechem:
— O! nic nie szkodzi
Otóż Wotini jest próżny, to prawda, ale nie ma złego serca. W ciągu całéj przechadzki nie uśmiechnął się już ani razu.