Strona:Pamiętnik chłopca.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I rzeczywiście nieopodal ukazała się chorągiew, posuwająca się naprzód ponad głowami żołnierzy.
— A wy, dzieci — rzekł dyrektor, — za każdym razem, gdy przeciąga trójbarwna chorągiew, zróbcie tak: powitajcie ją waszym ukłonem uczniowskim, który jest ten sam co i w wojsku, przykładając rękę do skroni.
Chorągiew, niesiona przez oficera, przeciągnęła mimo nas, cała wypłowiała, poszarpana, stara, z medalami, zawieszonemi na drzewcu. My salutowaliśmy ją wszyscy, razem, przyłożywszy rękę do czoła. Oficer popatrzył na nas z uśmiechem oddał nam ukłon dłonią.
— Dzielne chłopaki! — powiedział ktoś za nami.
Obejrzeliśmy się. Był to staruszek, oficer emeryt; w dziurce od guzika surduta miał niebieską wstążeczkę medalu za krymską kampanię.
— Pięknieście zrobili, to mi się podoba! — dodał.
Tymczasem muzyka pułkowa w głębi ulicy skręcała na inną, boczną, otoczona tłumem malców, a sto głosów radośnych towarzyszyło dźwiękom trąb jakby pieśń wojenna.
— Dzielne chłopaki! — powtórzył raz jeszcze stary wiarus, patrząc na nas. — Kto szanuje od dziecka chorągiew, ten, wyrósłszy, będzie umiał jej bronić!