Strona:Pamiętnik Adama w raju.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wyszedłszy na ulicę, poczuła jeszcze większy wstyd niż przedtem, ale już teraz nie wstydziła się swojej biedy. Teraz już nie zważała na to, że niema na sobie modnej salopki, rażącego kapelusza. Szła ulicą, plując krwią, a każda krwawa plamka, mówiła jej o jej życiu, o jej haniebnem, ciężkiem życiu, i o tych zniewagach, które znosiła i jeszcze znosić będzie jutro — za tydzień — za rok — przez całe życie, do samej śmierci.
— O, jakież to straszne! — szepnęła, — Boże, jakie to straszne!
Jednakże już nazajutrz była w Renaissansie i tańczyła kankana. Znowu miała olbrzymi modny kapelusz, zgrabną salopkę i pantofelki bronzowego koloru. I kolacyjkę spożyła pospołu z jakimś kupcem bogatym...



46