Strona:Pamiętnik Adama w raju.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stępnie przestał jakoś robić sobie wyrzuty. Przyszły na świat nowe dwie dziewczynki, ale te nie były już takie, jak tamta; nie, tamtej nic mu nie było w stanie zastąpić!...
Życie stawało się wprost okrutnem. Pozłota stopniowo schodziła z młodej kobiety, niepodobnej, zda się ongi do żadnej kobiety na ziemi. Pozłota schodziła również i z mieszkania, dawniej tak czystego i okazałego; dzieci porozrzucały srebrne przedmioty w toaletce i ślubne prezenta matki, podrapały łóżna, połamały nóżki krzeseł. Przez dziury w sofie powyłaziły włosy na wierzch, fotepianu przez wiele lat nikt nie otwierał. Nie słychać było śpiewu, zagłuszał go krzyk dzieci kaszlących. Łagodne słowa pochowano dokądś, niby ubranka dziecięce, a pieszczoty zastąpiono masażem... Wraz ze zbliżaniem się starości, dało się odczuć znużenie. Ojciec już nie stawał na klęczki przed matką, ale usadawiał się w swym fotelu wytłoczonym i kazał matce przynieść sobie zapałki, gdy chciał fajkę palić, jednem słowem: starość...
Matka zmarła, gdy ojciec miał pięćdziesiątkę. Kiedy jej wynędzniałe, skażone śmiercią ciało, pochowano w ziemi — to wspomnienie czternastoletniej dziewczynki wypłynęło naraz w duszy ojca... Począł opłakiwać tę, którą tak dawno utracił i wraz z poczuciem jej utraty — zbudziła się w nim skrucha wobec zmarłej. Nie dlatego, ażeby był kiedy niedobry dla „starej mamy“, ale dlatego, że nie przed nią, z którą się ożenił, gdy miała lat dwa-

119